Munro: niespiesznie i półszeptem
„Miłość dobrej kobiety" opowiada nie tyle o miłości, ile o jej wynaturzeniach oraz paradoksalnych następstwach.
Mody literackie bywają nieprzewidywalne, niekiedy pisarze, którymi przez lata nie interesował się pies z kulawą nogą, wychodzą nagle z cienia i stają się pupilami czytelników. Alice Munro nie czekała może na sławę i uznanie tak długo jak choćby Cormac McCarthy, ale urodzona w 1931 roku Kanadyjka zdążyła dobić niemal pięćdziesiątki, nim jej piąta książka, wydana w 1978 roku „Za kogo ty się uważasz?", zwróciła na nią uwagę amerykańskiej krytyki. Za oceanem cieszy się obecnie olbrzymią estymą, nazywa się ją tam „kanadyjskim Czechowem".
Jej nazwisko zaczęło też pojawiać się w peletonie kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. A ponieważ czas już chyba na uhonorowanie tym wyróżnieniem następnej kobiety, Munro wydaje się naturalną faworytką królewskiej akademii. Czy słusznie? „Miłość dobrej kobiety" nie odpowiada na to pytanie jednoznacznie, potwierdza za to, że kanadyjska pisarka wypracowała charakterystyczną i rozpoznawalną formułę twórczą.
W Polsce autorka „Kocha, lubi, szanuje..." przez długi czas była postacią anonimową, ale od 2009 roku, kiedy pojawił się w naszym kraju przekład „Uciekinierki", błyskawicznie przebyła metamorfozę od autorki kompletnie nieznanej do pisarki uznawanej za mistrzynię małych form. I choć Munro, idąc za przykładem Philipa Rotha, zdecydowała się niedawno zarzucić...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta